piątek, 8 lipca 2011

Delirium tremens

Jest taki poziom zmęczenia, po osiągnięciu którego doznaje się stanów świadomości, jakich pozazdrościć mógłby sam Witkacy albo Albert Hofmann. Wystarczy nie spać dwie doby, żeby mieć odloty jak po dobrym towarze. Mirek Nahacz w jednym z wywiadów tłumaczył jak całkiem legalnie, za pomocą leków na receptę wprowadzić się w stany okołoastralne. Opowiadał też, że niektóre medykamenty są tak mocne, że flashbacki utrzymują się do paru tygodni. Chłop miał dużą wiedzę w temacie, bo już z domu, od swojej babci wyniósł łemkowską tradycję picia eteru; później z kolegami w liceum praktykował zagrzybianie się; a w czasie studiów w Warszawie eksplorował zaklęte rewiry klubów i królujących w nich używek.

Totalne zmęczenie, że to tak nazwę, też może doprowadzić do stanów świadomości podobnych jak po zażyciu narkotyków. Dodajmy do tego odpowiednią dawkę stresu a otrzymamy przepis na deliryczne sny. Muszę wam powiedzieć, że w takich marzeniach sennych problemy fiksują się i cała noc schodzi na fizycznej walce z koszmarnymi fantasmagoriami. Potem rano wygląda się na totalnie skacowanego. Nie mam wprawy w dawkowaniu sobie proszków nasennych czy uspokajających na moją przypadłość, ale coraz częściej przypomina mi się finałowa scena z filmu „Wojaczek” i ten szpaler tabletek ułożonych na biurku. I kartka. Bo Rafał kilkukrotnie targał się na życie trując się, ale zawsze zapisywał rodzaj i dawki leków jakie połykał. Ja na tak ekstremalne zachowania nie mam ochoty, więc nie bójcie się, ale tak się zastanawiam, ile trzeba zażyć i popić winem żeby przespać całą noc, a po ilu tabletkach kończy się dobra zabawa.

Z wydarzeń bieżących. Zaglądam ostatnio do szpitala i mam nieodparte wrażenie hopperowskiej pustki patrząc na chorych wypełniających dusznawe sale i snujących się po korytarzach oddziału wewnętrznego. W filmie „Tulipany” pada stwierdzenie, że człowiek całe życie jest sam, bo, mimo że ma bliskich wokół siebie, to jest sam, gdyż nikt za niego nie przeżyje bólu, strachu, jest sam, całe życie sam. A w szpitalu to widać. Widać tam też nieprawdopodobną chęć życia. Jest coś w tym, że nadzieja umiera ostania, a często ogłasza kapitulację dopiero w obliczu śmierci.

Jedna z pacjentek opowiadała mi jak w sali, w której ją położyli zmarły przy niej w ciągu nocy dwie osoby. Na następny dzień kazała się przenieść. Noc spędzona w sąsiedztwie trupów brzmi dość ekstremalnie i mogłaby być wyzwaniem dla jackass lub śmiałków, którzy lubią ekstremalne rytuały przejścia i każą się zakopywać w trumnie pod ziemią na kilkanaście godzin, oczywiście mając podłączoną wentylację w postaci odpowiedniej rury wychodzącej na zewnątrz. Podobno to reinstaluje sposób patrzenia na życie i jego wartość.

Świat jest pełen wariatów, jest pełen takich osób jak ja, które żyją za szybko, myślą za dużo i przejmują się za nadto. Mimo że nie każdy to docenia. No, ale takie jest życie. O ile jest alkohol, jazz i narkotyk, o którym śpiewa Fisz, to jakoś sobie można poradzić.

PS Wyobrażaliście sobie jak będziecie wyglądać w podeszłym wieku?
PS2 Ci, którzy czytając powyższe pytanie pomyśleli, że nie dożyją, niech się czasem nie rozczarują.
PS3 A teraz coś z zupełnie innej beczki. Koniec.

4 komentarze:

  1. PS. Wyobrażałam sobie siebie spacerującą brzegiem morza. Wiatr rozwiewa mi włosy, a ja delektuję się samotnością.
    PS 2. I wiem, że dożyję, bo bardzo tego chcę.
    PS.3 Ta inna beczka to na szczęście koniec pewnego etapu.
    PS.4 Obydwoje podążamy tą samą drogą. Może kiedyś się spotkamy????

    OdpowiedzUsuń
  2. Alkohol i narkotyki problemów nie rozwiązują. Jeżeli tak myślisz, to sporo jeszcze musisz w życiu przeżyć, żeby docenić jego piękno na trzeźwo.

    OdpowiedzUsuń
  3. Narkotyk o którym śpiewa Fisz, to nie taki zwykły narkotyk :) A alkohol problemu nie rozwiązuje, ale często dobre wino jest początkiem wyjątkowych chwil. W całej swej wulgarności piszę o rzeczach subtelnych, czasem wystarczy czytać głębiej...

    OdpowiedzUsuń