wtorek, 12 lipca 2011

Dygresja o serialach, tłumaczeniach i kulawym doktorze

Gdy coś przykuwa moją uwagę i potrafi rozhulać zainteresowanie do niecierpliwego oczekiwania na kolejny odcinek, musi być dobre. Dobre w sensie subiektywnym, bo nie chcę reklamować rzeczy, które lubię w tak irytujący sposób jak „musisz to zobaczyć!” Takie praktyki zawsze kończą się rozczarowaniem zachęcanego (któremu na ogół nie podchodzi temat) i zachęcającego (który nie widzi w oczach zachęcanego ekscytacji jaką sam przejawia).

Cyklicznie i z zainteresowaniem oglądam tylko dwie produkcje - Kubę Wojewódzkiego i Doktora House’a. Tak się składa, że Wojewódzki jest w każdy wtorek, a House’a mam w środę rano z tłumaczeniem.

Pewnie wielu z czytelników wie, o czym mówię, ale wyjaśnię. Mianowicie siódmy sezon, który niedawno zakończył się w Stanach Zjednoczonych jest w całości dostępny w Internecie. Mało tego, premierowe odcinki ostatniej serii były emitowane w USA w poniedziałki, a do sieci trafiały jeszcze tego samego dnia, i we wtorek można było je ściągnąć z polskich forów. We wtorki też (zaledwie kilkanaście godzin po premierze w USA!) pojawiały się pierwsze polskie tłumaczenia wykonywane za free, przez pasjonatów serialu.

Wierny jestem tłumaczeniom ze strony Grupy Hatak. Panowie mają świetny styl pisania list dialogowych i robią to wyłapując istotę żartu i kontekstu, znając idiomy, rozumiejąc slang i co ważniejsze orientując się w medycznej terminologii. Oczywiście tekst i obraz są ze sobą spójne i tworzą zsynchronizowaną całość, którą się bardzo przyjemnie ogląda. A muszę przyznać, że nieraz panowie z Hataku lepiej tłumaczą niektóre odcinki niż później tłumacze ze stacji, która wykupiła prawa do emisji.

Czemu tak lubię House’a? Przede wszystkim za konstrukcję scenariusza, który korzysta z dobrych tradycji suspensu, poza tym za świetnie rozpisane dialogi zakończone ostrymi pointami często w formie błyskotliwych myśli, które później głęboko zakorzeniają się w popkulturze. Dalej, lubię serial o kulawym doktorze za dobrze skrojone postacie - od pierwszo- i drugoplanowych, po epizodyczne - które są tak naszkicowane, że ma się wrażanie, iż ogląda się mini film. Wrażenie to potęgują sceny i sposób prowadzenia kamery rodem z dużych planów filmowych. Mało tego. Jakość scen jest tak dobra, że fani serialu potrafią już po jednym kadrze rozpoznać, z którego odcinka pochodzi.

A wyobraźcie sobie taki konkurs z polskim serialem, gdzie na ogół sceny odbywają się w czterech miejscach na krzyż, gdzie aktorzy grają dwoma gestami i trzema minami, a akcja jest tak wciągająca, że jak mawiał inżynier Mamoń człowiek ma ochotę wyjść.

[kliknij w obrazek]

2 komentarze:

  1. Zdjęciem mnie zmiażdżyłeś, świetne! :D

    Nie muszę chyba mówić, że jestem również fanką tegoż serialu, bo chyba widać to było czasami w moich postach. Tłumaczeniom Grupy Hatak też staram się być wierna i to nie tylko w przypadku tego serialu, chociaż jak każdy człowiek też się mylą, a ja mam frajdę, że znajduję literówki ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mały błąd a cieszy :D Mam to samo ;)A co do fotki, dzięki :*

    OdpowiedzUsuń