piątek, 9 września 2011

Zęby strachu

Macie fobie? To znaczy, czy wzdryga was na myśl o czymś strasznym, a gdy to widzicie jeży wam się każdy włosek na ciele i wpadacie w histerię? Kilka razy widziałem takie czary. Na pozór spokojne osoby miotały się na widok jakiegoś stwora, który ni stąd ni zowąd pojawił się na ścianie lub podłodze. Pewna moja znajoma przeżyła jednak coś znacznie gorszego.

Pewnego październikowego wieczora siedzieliśmy u niej w mieszkaniu, kiedy nagle czarna kropka spuściła się na niewidocznej nitce i zatrzymała na wysokość jej nosa. Gdy koleżanka  dostrzegła malutkiego pajączka dyndającego kilka centymetrów przed jej twarzą wpadła w szał.

Taniec, jaki wykonała i krzyki, jakie z siebie wydawała postawiłyby na nogi umarłego. Jej ciało trawione ogniem paniki przerażało niczym egzorcyzmy Emily Rose. Pierwszy raz byłem świadkiem arachnofobii i bałem się tego, co przeżywała znajoma. Dłuższa chwila musiała upłynąć zanim się dziewczę uspokoiło, z resztą my też. Skóra na plecach cierpnie mi także zawsze wtedy, gdy wracam przez teren szpitala z zaprzyjaźnionego dyskontu i muszę słuchać krzyków małolatów szytych na ostrym dyżurze. Miejsce, w którym przechodzę jest tak akustyczne, że uszy chłoną krzyki cierpienia i strachu nieszczęsnych dzieci.

Nie trzeba oglądać horrorów, żeby się bać jak diabli. Niektórzy mają fobię na widok strzykawki. Mój kuzyn musi być trzymany prze pielęgniarki, żeby dać się ukłuć. Inny kuzyn honorowo oddawał krew, ale zanim upuścili mu te 450 ml przeżył chwile nieznośnej lekkości bytu. Mnie tak zawsze robi się u dentysty.

Choć czasy dentystów używających bormaszyn na pedał - za pomocą którego napędzało się wiertło - dawno minęły, to i tak nienawidzę do nich łazić. Za dużo naoglądałem się filmów w stylu „Maratończyka”, żeby spokojnie zaliczać takie wizyty. Opowieści o bolesnych zabiegach na gnijących zębach kolegów sprawiały, że robiło mi się słabo, a historie o operacjach usuwania zębów mądrości moich kuzynek śniły mi się po nocach. Tak więc każda moja wyprawa do dentysty okupiona jest sporą dawką stresu.

Gdy przekraczam próg gabinetu biorą mnie mdłości za sprawą śmierdzących medykamentów. Gdy zaś zasiadam na fotelu dentystycznym to staję się jego integralną częścią, a mięśnie całego ciała mam tak napięte, że gdyby to były struny, zdolny muzyk mógłby na nich zagrać jakiś przerażający utwór. Coś w stylu Sweet Dreams w wersji Mansona, albo Lux Aeterna z Requiem dla snu.

Ciekawa rzecz dzieje się ze mną w chwilach uruchomienia wiertła. Moje ciało staje się lekkie, a ja zaciskam oczy i odpływam jakbym tracił przytomność. Już kilka razy mi się to zdarzyło. I choć trwa to sekundy, bywa ciekawym doznaniem. Po powrocie od dentysty boli mnie na ogół całe ciało, jakbym wrócił z ostrego treningu na siłowni.

Dlatego unikałem dentystów jak ognia, ale niedawno trafiłem na chłopaka, który robi swoją paskudną robotę po mistrzowsku. Facet wierci i szpachluje dziury i robi to tak delikatnie niczym zmysłowa kobieta. A ja zapominam o swojej fobii. I nawet mogę powiedzieć, że jest to jedyny facet, który może mi włożyć do ust swój sprzęt, a ja będę zadowolony. Jakkolwiek to brzmi.

2 komentarze:

  1. Obawiam się, że jesteś w błędzie, Kubuś, bo całkiem niedawno, kiedy to prezentowałam migdałki u pewnej dentystki... z tego co pamiętam to to, co włożyła mi do ust, napędziła (o zgrozo!) pedałem... ;|
    Dziś nie wiem czy bardziej boję się borowania czy właśnie pedała.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja pier(na)dole! Współczuję. Widać są miejsc gdzie czas się zatrzymał. Brrrr.

    OdpowiedzUsuń